I po zawodach
To trzeci tytuł mistrza Polski w wyścigach górskich zdobyty przez "Herbiego".
- Zrównaliśmy się z tytułami mistrza Polski w rajdach (od red. - ulicznych), także trzy po trzy jest. W rajdach też miałem trzy tytuły mistrza Polski. Mało zawodników w historii w ogóle motorsportu to osiągnęło - mówi z dumą Piotr Rudzki.
Górskie Samochodowe Mistrzostwa Polski zakończyły się w miniony weekend wyścigiem w Szczawnem, 700 km od Leszna. Pierwszym w historii tych zawodów. Ale "Herbi" go sobie odpuścił. Bo już wcześniej wiedział, że tytuł mistrza Polski ma w ręku.
- Odpuściłem. Pokończyły nam się już opony i nie chciałem już kupować nowego kompletu opon, bo wolę kupić nowy komplet na 2024 rok z 2024., niż stare opony pod koniec sezonu. Tym bardziej, że ten wyścig on był najkrótszy w historii GSMP, nie wiadomo, czy będzie w przyszłym roku, a że się nie przelewa, także lepiej te środki przeznaczyć na przyszły sezon i spożytkować je w lepszy sposób. Czasami trzeba racjonalne decyzje podejmować, tym bardziej że tytuł mieliśmy już zapewniony - tłumaczy kierowca rajdowy.
Górskie Samochodowe Mistrzostwa Polski odbywają się w kilku klasach. „Herbi” startował w 4a swoim charakterystycznym biało-zielonym mitsubishi lancerem evo 10. O wyższej klasie z większą konkurencją nie myśli, z prostego powodu.
- Trzeba załatwić 200 tys. złotych więcej i nie ma problemu. W moim przypadku nie chodzi o rywalizację. Ja się nie boję swoim umiejętności. Ja w nie wierzę i one są naprawdę bardzo wysokie. Góry mają ten minus w stosunku do rajdów, że w rajdach słabszym samochodem idzie powalczyć. Wiadome, pod górę liczy się moc i tu wszystko rozbija się o kasę. Żeby przejść klasę wyżej to różnica budżetu jest 100 proc. W mojej klasie dysponują samochody, powiedzmy, mocą 400 KM (mogą nawet więcej), ale idąc klasę wyżej to już jest 600 plus - mówi "Herbi".
Dobre auto, zła pogoda
Samochód "Herbiego" przejechał sezon bez zarzutu, bezawaryjnie. Figla płatała tylko pogoda.
– Nie pamiętam sezonu, żeby praktycznie na każdym wyścigu decydowała pogoda, że za każdym razem wisiały chmury i trzeba było podejmować decyzję, czy zakładać deszczówkę, czy slicka. Nawet były sytuacje takie, że wyścig wystartował i w połowie stawki zawodników cofano, bo taki deszcz spadł, że połowa stawki jechała po suchym, a połowa po mokrym - mówi Piotr Rudzki.
Teraz chwila odpoczynku i potem przygotowania do kolejnego sezonu, m.in. na torze w Poznaniu.