Na apel odpowiedzieli znajomi, zaprzyjaźnione firmy i osoby prywatne z Leszna i okolicznych miejscowości. Małe pomieszczenie jego firmy szybko wypełniły kartony, zgrzewki, worki. Dary przyjmował do późnego wieczora.
- Jedzenie, mydła, opatrunki, dużo zabawek dla dzieci, odzieży dla dzieci, mamy nową lodówkę, materace i gumowce, wszystko co jest potrzebne. Najbardziej potrzebne rzeczy to dla dzieci, nawet zabawki, których nie mają, bo straciły wszystko - wymienia Marcin.
Takie pluszaki pomogą dzieciom rozładować stres i będą miały się do kogo przytulić, gdy rodzice są zajęci sprzątaniem po wielkiej wodzie.
Spakowanie tylu darów do jednego pojemnego auta nie jest wcale łatwe.
- Żeby weszło jak najwięcej do samochodu to nieraz jest kilka godzin układania - mówi z uśmiechem.
Ale Marcin ma już w tym spore doświadczenie.
- Pierwsze zbiórki, jakie organizowaliśmy, ale na dużo większą skalę to były na Ukrainę, jak wybuchła wojna, w pierwszych miesiącach.
Dziś przed godz. 5:00 Marcin z Natalią, która "zaraziła" go pomaganiem i znajomym, który użyczył dużego busa wyjechali w daleką drogę.
- Jedziemy w rejon Kletna, Stronie i Lądek-Zdrój. Mam tam znajomego, który jest w sztabie kryzysowym i rozwozi dary bezpośrednio po ludziach. Wie, gdzie oni mieszkają i co potrzebują. Chcemy do niego dotrzeć, żeby z nim od razu wszystko porozwozić. O drogę trochę się obawiam, ale jestem z nim w ciągłym kontakcie i jest możliwość w te miejsca, które chcemy dojechać. On je zna, bo tam mieszka od lat.
Przed 9:00 leszczynianie już byli w trakcie rozdawania darów powodzianom. Tym z małych miejscowości, poza zasięgiem najwiekszego medialnego zainteresowania.